Za stacją Wiewiecko, przy linii kolejowej w kierunku na Drawsko Pomorskie, wznosi się stroma góra zwana Zamkową. Mawiają, że w średniowieczu stało na niej rycerskie zamczysko, pobudowane na miejscu dawnego grodziska słowiańskiego. Jeszcze dzisiaj, wdrapawszy się na urwisty stok, możemy podziwiać tu resztki wiekowych wałów i fos. Zamek, wedle legendy, wybudował marchijski rycerz Wolf, który był istną solą w oku pana okolicznych terenów, Maćka Borko. Wolf znaczy po niemiecku „wilk”, ale przecież jedynym prawdziwym Wilkiem Ziemi Łobeskiej był potomek starego prasłowiańskiego rodu Wilków, czyli Borków! Ów Fałszywy Borko (jak go zwała okoliczna ludność), śladem rycerza-rozbójnika Maćko, zajmował się łupieniem kupieckich karawan, zmierzających z zachodu na wschód (i na odwrót) leżącym nieopodal jego zamku traktem. Koliło to oko Borka, tym bardziej, że podły Wolf nie trzymał się żadnych rozbójniczych zasad: jeśli już pozostawiał kupców przy życiu, to gołych niczym jakich świętych tureckich albo hinduskich, zabierając im dokumentnie wszystko, podczas gdy prawdziwy zbój, łupieżca z zasadami – jakim był bez wątpienia prawdziwy, niefałszowany Wilczy Rycerz – brał dla siebie z umiarem: tyle co wynosiło (drogie, ale uczciwie skalkulowane) myto za przejazd przez jego ziemie. Doszło wręcz do tego, że kupcy – z których niejeden doświadczył wvcześniej borkowej napaści – wizytowali zamek w Strzmielach, prosząc usilnie, by pan ziemi nadreskiej i okolic, zrobił wreszcie porządek z tym podłym uzurpatorem, który bezczelnie usadowił się na krańcach jego włości i nie daje nikomu szansy dotarcia do celu. Jeśli zaś tak dalej będzie, to żaden kupiec nie wybierze drogi przez ziemie borkowe, choć jest ona najdogodniejszą dla handlu – i nawet po zapłaconym Maćkowi haraczu, opłaca się nią wozić towary bardziej niż okrężnymi drogami przez Wielkopolskę lub przez Bałtyk (na którym wszak ostatnimi czasy rozpanoszyła się piracka flota dawnego skandynawskiego króla Eryka).
Musiał zatem Maćko ukrócić anarchię, co się na krańcach jego ziem, niby pryszcz na miejscu czułym usadowiła i gotowa była z nich złotodajny potok kupców do końca wysuszyć. Ale jak to uczynić, skoro zamek Fałszywego Borka na wysokim i stromym stoi stoku, a mury ma również wysokie i solidne, w dodatku w wieżę nastroszoną strzelniczymi otworami zaopatrzone? Niby miał ów Wolf Marchijczyk towarzyszy sztuki zbójeckiej sporo mniej niż ich zgromadził Maćko w swojej kompanii, lecz wystarczyło ich aż nadto do skutecznej obrony zamczyska. I nawet gdyby Borko ściągnął okolicznych włościan i tych kilku sprzyjających mu wielmoży do pomocy, to i tak by chłopa nie starczyło do szturmu na siedzibę podłego Wolfa.
Szczęściem jednak, Borko Fałszywy przedobrzył ze swoim sprytem – co Borko Właściwy należycie wykorzystał. Głowiono się bowiem, jak też udaje się Wolfowi dopaść i złupić kupieckie karawany, kiedy na co dzień siedzi z całą drużyną w swojej fortecy, nosa zeń nie wysuwawszy – niby jaki zaszczuty lis w norze. Chłopstwo Maćkowi służące, pilnie pilnowało, by się nikt obcy po okolicy nie szwędał, a więc gdy jeno który z pachołków Wolfa wylazł z zamczyska, ledwie był z góry zlazł, to go zaraz na powrót kijami pod bramę fortecy zaganiano. A mimo to, kiedy się tylko jaka kupiecka karawana pojawiała na trakcie, z zamczyska wyjeżdżała cała kohorta rycerzy-rozbójników. Długo nie umiano sobie tego wytłumaczyć, lecz w końcu skojarzono: w młynie co stał niedaleko kupieckiego szlaku od czasu do czasu tak strasznie koło młyńskie kołatało na boki, hałas czyniąc tak ogromny, iż słyszano go w całej okolicy, nawet i w samym Węgorzynie, że w końcu też przezwano ów młyn na rwącej Brzeźnickiej Węgorzy Kołatką, a zmyślny chłop z Wiewiecka (gdzie zmyślne bywają przecie chłopy!), po długich rozmyślaniach i badaniach, doszedł do wniosku słusznego, który wnet sprawdzono – Kołatka kołatała zawsze wtedy, gdy zbliżał się do niej kupiecki korowód. A zatem tutaj krył się szpieg podłego Wolfa, co donosił mu bez przerwy o wartych zachodu łupach lub też (co i również sprawdzono) – nieco inaczej kołatając – o niebezpieczeństwie w postaci zbliżającej się drużyny książęcej lub borkowej.
Dowiedziawszy się o tym, Maćko wziął na spytki młynarza i jego pomocników – a spytywał ognia i rózgi nie żałując. Aż wreszcie młynarz, przecie do wody, a nie ognia przywykły, żaru znieść nie mogąc, wydał Borkowi wszystkie tajemnice sekretnego kołatania. Kazał mu tedy Maćko, obiecując mokry loch zamiast śmierci, tak Wolfa skołatać, by ten myślał, że się spora kupiecka karawana zbliża do miejsca zasadzki, podczas gdy miała się tam przyczaić borkowa drużyna, na dodatek wzmocniona włodarzami z pobliskich okolic. Tak i młynarz uczynił, kołacząc głośno kołem kamiennym w sobie tylko znany sposób. A Wolf ucha nastawił, ostrze miecza błyszczące do góry wyciągnął i kazał jak najszybciej osiodływać wierzchowce.
Ruszyła pędem drużyna Borka Fałszywego. I nim słoneczko, co poszło na stronę, zdążyło wychynąć zza chmurki, wpadła w sidła Borka Prawdziwego, tegoż Maćko nieustraszonego. I poległa cała, co do jednego męża wycięta w pień. Teraz już nie miał kto bronić zamczyska, zatem przejął je Maćko bez walki. Ale że było na krańcu jego ziem, a on rycerzy pod swoją komendą miał niewielu, obsadzać go nie zamierzał, każąc czym prędzej rozebrać mury. Dlatego dziś po onym zamku jeno nazwa góry się ostała i ślady po fosach i wałach. A skoro młynarza do lochu przykładnie wtrącono, to i Kołatki nie miał kto doglądać, toteż dziś po niej ledwie liche zostały ruiny. Kole nich zaś kołaczą pięknie wodospady Brzeźnickiej Węgorzy…