opowieść ósma
Jak babskie fanaberie Sonki Holszańskiej Koronę i Litwę z Pomorzem poróżniły.
Ta Zośka z Holszańskich1 jak tylko Jagiełłową żoną została, od razu wielką panią się poczuła i z prostej kurki, co na wschodnich Kresach państwa polsko-litewskiego się gnieździła, ledwie wiarę katolicką przyjąwszy, zaraz też w nagrodę luksusów okcydencjalnych zapragnęła. Takoż i zwyczajne suknie już jej nie wystarczyły – zażądała od króla-małżonka tych szlachetniejszych w kroju i w suknie, co jej w dalekiej Flandrii wielcy mistrzowie wytwarzali. Tyle że drogi naonczas niebezpieczne były i co jaki kupiec nimi zmierzał, to go zaraz i łupili, a szczególnie jeśli z Flandrii do Krakowa się kierował. Jeśli Pomorzem jechał, to go pewnikiem był ów sławetny rycerz-rozbój Maćko Borko dorwał. Przypomniał sobie jednakoż poczciwy król Władysław II, że zawarł był onegdaj właśnie z onym Borkiem układ przyjazny. Tedy śle do Wilczego Rycerza człeka umyślnego z prośbą, by gdy ów rozbój napotka kupca z odpowiednim gleejtem królewskim, jagiellońskim, by go wyjątkowo nie łupił, bo pewnikiem on suknie dla królowej Zofii wieźć będzie. Trzymawszy się starej, dawno już zawartej umowy, która wszak Maćkowi wiele korzyści przyniosła, odesłał onym posłańcem Borko wiadomość zwrotną, że i owszem: będzie tych co glejtem właściwym się okażą, puszczał wolno i nawet im ochronę jaką przydzieli aż do granic Ziem Borkowych.
I wszystko by dobrze się skończyło, gdyby się o tym przeróżni kupcy nie zwiedzieli. Tedy, wyjeżdżając z ziem zachodnich, zaopatrzyli się w fałszywe glejty jagiellońskie, jakie im na poczekaniu pewien mistrz z Gandawy powypisywał i pieczątką z buraka podbił niby królewską bulą. Przepuścił zatem Borko pierwszego, który wcale do Krakowa nie zmierzał, a do Malborka, do tajemnej ukochanej Wielkiego Mistrza sukna flandryjskie wiózł. Przepuścił był i drugiego, i trzeciego… Czwartego i piątego, i jeszcze jednego. Aż się dziwił, jak to wiele jedna królowa sukien flandryjskich potrzebuje. Przy siódmym jednak kupcu, a może siedemnastym – któż to dzisiaj pamięta? – wściekł się był Maćko, sądząc niesłusznie, że Litwin kochliwy jego kosztem jakieś niegodne osoby szlachetnie urodzonej interesa na sukniach czyni, chcąc majątek królewski pomnożyć poprzez zwyczajne szmatek flamandzkich kupczenie. Toteż złupił był Borko onego targowca niemiłosiernie. Traf jednak chciał nieszczególny, że był to właśnie ten kupiec, co z właściwym, nie zaś podrobionym przez złego mistrza z Gandawy, glejtem królewskim do Krakowa poprzez Pomorze zmierzał. On to, złupion niemiłosiernie, przyniósł królowi Władysławowi wieść, że mimo glejtu należytego boso i wychłostan porządnie, z ziem borkowych ledwo się z żywotem ocalonym wydostał. Usłyszawszy takową relację, Jagiełło pomyślał, iże sobie ów Rycerz Wilkowy stanowczo za wiele poczynia. Tedy wezwał do siebie wiernego Zawiszę, co go Czarnym zwali i rzecze, by ów poszedł na ziemie reskie z karną wyprawą.
Kontent był Zawisza, na którym król wielce polegał, ogromnie – gdyż mu bezczynne siedzenie na zydlu w ów czas pokojny straszliwie przebrzydło. Toteż zebrał gdzieś w Wielkiej Polsce wesołą kompaniję równie stęsknionych za sławą rycerską zabijaków, by społem wyruszyć na ziemie borkowe. Z onej radości czynienia dobra dla interesu Korony i Litwy drużyna Zawiszy po drodze coraz to nowym obozem przy karczmach stawała, pojąc swą sławy rycerskiej żądzę, póki co, węgrzynem i miodem, a choćby i piwem pospolitym. Przeto fantazji w ich głowach więcej było niźli trzeźwego spojrzenia. I kiedy na ziemie Wilczego Rodu wjechali, różne dziwy widywali o jakich innym się nie śniło. A wypatrywali onego zamku borkowego, o którym im powiedziano, że nad brzegiem rzeczki niewielkiej stoi. Tedy, nim jeszcze do Łobza dotarli, skąd dopiero się winni na Strzmiele kierować, gdy oną rwącą Brzeźnicką Węgorzę przekraczali, wszyscy jak jeden mąż zamek Maćka dostrzegli i miecze z pochew wnet wyjęli. Tyle że w pijackiej byli naonczas malignie, a to co szturmem wzięli nie zamkiem żadnym było, a jeno młynem wodnym, kóry w pył tak dokumentnie roznieśli, że nic się prawie z niego nie ostało, a jeno mąki ogromne tumany w powietrze się wzbiły i opadły na okolicę, w mgnieniu oka lato w śnieżną zimę zamieniając. Od tego czasu ruinę oną nad Brzeźnicką Węgorzą, której pozostałości jeszcze dziś można oglądać, zwą ludziska Białym Młynem.
Rozniósłszy, w swoim mniemaniu, fortecę Borka na drobne kawałki, Zawisza – co go potem z przekąsem niektórzy Białym zwali – z drużyną zabijaków z Wielkiej Polski, w poczuciu dobrze spełnionego rycerskiego obowiązku, podążył w swoje strony, meldując królowi wzorcowe wykonanie zadania. Zaś Maćko, co najbardziej lubił chleb z mąki znad Brzeźnickiej Węgorzy mielonej wypiekany, poprzysiągł był zemstę, bo go, w jego mniemaniu, Jagiełło podwójnie ugodził: raz – w interes zbójecki, i drugi – w podniebienie. Tedy wszystkie swoje ukryte talenta dyplomatyczne stary Borko w ruch wprowadził. I wnet uknuł z Krzyżakami, Erykiem – dawnym trój-królem a teraz piratem i księciem z Darłowa oraz ze szczecińskimi władykami, umowę przeciw polskiemu królowi skierowaną, którą uroczyście byli podpisali w Szczecinku Roku Pańskiego 1400 i 23-go. Tak to niewieścia zachcianka, by szmatki lepsze na sobie nosić, Polskę i Pomorze na wieki poróżniła!
© 2024 - Kraina Poplątanych Dróg