Ojcem onegoż zacnego zbójcerza Ziem Gryfickich był ów szczęśliwiec Borko Borko, wyratowany cudem z wielkiego Borków wyrzynania, jakie ich wrogowie odwieczni przeprowadzili w sposób nieomal idealny Roku Pańskiego 1300 i 38-go. Natenczas zjednoczeni nienawiścią do krnąbrego rodu książęta pomorscy, a to: Bogusław V, Barnim IV Dobry i Warcisław V, wsparci przez mieszczuchów stargardzkich i gryfickich, złupiwszy pierwej Łobez i Strzmiele, wszystkich mężów herbu dwóch wilków w pień wycięli. Poległo śmiercią tragiczną Borków 30 i dwóch, a jeden tylko Borko Borko1, niemowlęciem naonczas ledwie kwilącym będąc, ostał się, przez dzielną i zmyślną nianię z zamku pod sukniami wyniesion. Przeto zwali onego ojca Maćkowego powszechnie Ostatnim Borkowianinem (z czego po wiekach pewien literat anglosaski baśń o jakowymś Ostatnim Mohikaninie umyślił).
Dzieckiem szczęścia zatem ów Borko Borko był bez najmniejszych wątpliwości, toteż i sądzić mógł, że syn jego urodzi się pod szczęśliwą gwiazdą. Zwykł był jednak chuchać na zimne, gdyż nadmierną ostrożnością się od innych Borków wyróżniał – czego go ona dzielna niania wyuczyła: zatem gdy połowica jego, w stanie będąc błogosławionym, bóle pierwsze odczuwać poczęła, posłał w te pędy po medyka książęcego osobistego, do samego Szczecina, grodu książęcego. Książę Barnim III Wielkim zwany, urazy żadnej do Borków nie odczuwał, a wręcz przeciwnie: Borka Borko – choć on młokosem jeszcze był naonczas - uważał i szanował, toteż medyka swego, mistrza Kuterberga z samej Norymbergii, bez namysłu mu użyczył.
Zjawił się tedy mistrz Alois, medyk w Padwie kształcony – tam gdzie później ten co wstrzymał Słońce a ruszył Ziemię był wiedzą oświecon – na zamku w Stramelu, czyli w Strzmielu. Słuchawkę swoją lekarską, z którą prawie nigdy się nie rozstawał, przyłożył był do błogosławionego brzucha połowicy Borkowej, a gdy tam rokosz wielki usłyszał, rzekł był słowa wiekopomne: „Z tego co się zaraz zrodzi, wielki zabijaka się narodzi!”. Po czem z wprawą iście padewsko-norymberską wziął się był za swoje medyczne rzemiosło, tak że nim się kur przebudził, dziecię borkowe już wesoło u piersi matczynej kwiliło.
Skłonił się był mistrz Alois Kutenberg, chcąc się czym prędzej ku grodu gryfiemu oddalić – bo przecie Wilcze Gniazdo w Strzmielu, choć gościnne, sławą raczej taką nieco kwaśnawą, a nawet i ciut gorzką było od wieków owiane. Przeto by czym prędzej dosiadł konia, ściskając w dłoni sakiewkę z obiecanymi dukatami, ale w ostatniej chwili stwierdził był brak ulubionej medycznej słuchawki, z którą – jako się rzekło – mistrz Alois z Norymbergii ogromnie nie lubił się rozstawać. I jakie zdziwienie było jego, kiedy ujrzał był oną tubkę douszną w rączkach nowo narodzonego. Chciał delikatnie mistrz Kutenberg mu oną z dłoni maluśkiej wysupłać, lecz dziecię borkowe trzymało mocno – tak jak po wiekach Kozak ściskał Tatarzyna. Grzechotkę mu tedy zacny medyk w zamian oferuje, a to niezwyczajną bo ze łba rzadkiego grzechotnika spreparowaną. Zabiera malec i oną, ale słuchawki oddać nie zamierza, a co więcej: przytyka ją do ust i niczym w trąbę archanielską dmie głośno, aż pod niebiosa, ogłaszając wszem i wobec swoje cudowne narodziny!
Tedy z pełną sakiewką, lecz bez swojej słuchawki ulubionej wracał mistrz Alois na dwór książęcy, niosąc wszem i wobec wieść, że narodził się w Strzmielach ten, co na ziemi swojej: łobesko-resko-strzmielskiej rządzić będzie niepodzielnie, a co mu do oka wpadnie – to jego! I choćby latami błagali , to nie odda, choćby nawet i swym zamkiem ryzykował.
Trąbiono jeszcze długo z onej trąbki mistrza Aloisa z Norymbergii na chwałę dziedzica borkowego, którego Maćko nazwano – i na wieki owo imię sławne na wszystkie ziemie chrześciańskie zapamiętano.