W Winnikach połóżonych na zachodnim skraju Ziem Borkowych rosną dwa dęby zwane Geldryjczykami. Wedle legendy miały one wyrosnąć z wbitych w ziemię kopii rycerzy geldryjskich. Nie do konca jest to pprawdą, gdyż jeden z dębów wyrósł był istotnie z kopii księcia Wilhelma, ale ten drugi już nie geldryjskiego jest pochodzenia, gdyż wbił go w swą ziemię rodową sam Maćko Borko.
Pierwej jednak należy rzec, jak to się stało że ruszył na Geldryjczyka ów sławetny rycerz borkowy na czele drużyny czterdziestu zuchów (przeto gdy przed karawanami kupieckimi , co je łupić lubił on wielce, pojawiała się siła borkowa, tedy mawiano ze zgrozą, iże Maćko i jego Czterdziestu Rozbójników haracz ciągnie nie gorzej niźli cesarski poborca podatkowy). Otóż Roku Pańskiego 1300 i 88-go zawiązał był Maćko Borko tajemne porozumienie z samym królem Władysławem Jagiełłą, przeciw krzyżakom, co dopiero się w pobliskim Świdwinie i okolicy usadowili1. Królowi mądremu opowiadano zapewne o wyczynach Maćka - dalekiego krewnego krewkiego Maćka Borkowica, co w wieży głodowej sczezł był nie tyle za przeciw Kazimierzowi Wielkiemu knowania, co za naturę rozbójniczą, która tyleż kupcom na okrainie Wielkopolski wadziła, co i rozlicznym orszakom wielmoży wszelakich. A że w Maćka z Wilczego Gniazda najwyraźniej się dusza onegoż Borkowica wrodziła, każąc mu ręce świeżbiące rozbojem okrutnym zajmować, tedy umyślił zmyślnyJagiełło, by pożytek z onej Borków przypadłości dla Królestwa swego uczynić. Tajnym edyktem dostał Maćko, niby jaki korsarz królowej angielskiej, patent na łupienie tych, co chcieliby Zakon zasilić.
A parło onczas w stronę Malborka rycerzy znamienitych niemało, gdyż na horyzoncie mieli sławy szlachetnej smak, jako że Krzyżacy na północy niezgorzej pogaństwo trzebili niźli na południu krzyżowcy. Zapragnął tejże sławy, niby chleba do stołu, także i zacny Wilhelm książę Geldrii, krainy dosyć zimnej1. Był on zatem do południowych wypraw, gdzieś tam w pobliżu prażonych słońcem okrutnym piramid, nieprzywykły, a
mu jeszcze ci co stamtąd wracali opowiadali ze zgrozą, jak to gorąc pod rozgrzaną zbroją dopieka – nie zgorzej niż ciżba Saracenów nacierająca zewsząd z zakrzywionymi mieczami – zaś pot oczy z onego gorąca tak zalewa, że ani się obejrzysz, już cię na tarczy niosą, albo – co gorzej – w jasyr zakuwają. Dowiedział się jednak roztropny książę Wilhelm o Saracenach Północy, jakowyś Jaćwingach czy też innych Litwinach, którym również Słowo Boże niesione za pomocą żagwi i miecza zostało obiecane. I że nie trzeba już teraz pałętać się po Ziemi Świętej, co nie do końca dla świętego zdrowia byłoby wskazane, by święty spokój i rozgrzeszenie z grzechów wszelakich uzyskać, nakarbowując sobie na mieczu liczne głowy nawróconych zbrojnym sposobem pogan północy. Zaś ku onych cnót rycerskich wypełnieniu wiedzie droga poprzez Malbork.
Zaś droga do Malborka wiodła przez prastare ziemie borkowe i każdy, kto nimi jechał musiał był Maćkowi stosowne wiorstowe zapłacić, inaczej zaś łupion był ze wszystkiego bez pomiłowania żadnego. Szlachetni panowie niby to żadnego myta płacić Borkom nie musieli, lecz przecież nie po to się Maćko z samym królem Jagiełłą układał, by tych co ku Krzyżakom ciągną puszczać wolno niczym jakoweś ptactwo wędrujące. Skoro zatem doniesiono Wilczemu Rycerzowi, że orszak jakowyś przepyszny zmierza w stronę zamku w Świdwinie, a stamtąd zapewne będzie kierował się na Malbork, wnet skrzyknął on swą drużynę czterdziestu mocarnych rębajłów i zasadził się był na ów skarb ruchomy pode Winnikami, co nazwę swą zawdzięczały tym beczkom przedniego burgunda, które niegdyś wielkiej karawanie kupieckiej z tąże samą drużyną okrutnych rębaczy odebrali, by raczyć się onym winem dni tyle, iże ledwie kilka lichych beczułek zdołano dotoczyć do zamku w Strzmielu. Teraz zaś, ledwie orszak książęcywjechał w niewielką dolinkę przed osadą, wnet go Maćko ze swoimi czterdziestu zbójami otoczył. Ci Geldryjczycy ciury byli, bo miast miecze z pochew wydobyć, na ziemię one rzucili, uznawszy zapewne, że z wszystkich stron wzięci w kleszcze, szans obrony żadnych nie mają.
Ale natenczas ich książę pan, ów Wilhelm co sławy rycerskiej przecie szukał, wyjechał był na czoło orszaku i wbiwszy w glebę winnicką swą kopię bojową, zawołał dumnie: „Napadać z zasadzki byle chłop potrafi! Jeśli tu jednak kto jakim rycerzem, lub choćby i półrycerzyną, się zowie, niechaj w te pędy staje do walki uczciwej!”. Tedy podjechał Maćko, swą kopię bojową takoż i wbił w ziemię winnicką i z konia zeskoczywszy, miecza dobył, wołając hardo: „Stawaj do boju, kimkolwiek żeś jest!”. Stanąwszy zatem stopami na włościach borkowych, dobył książę Wilhelm miecza i zatrzasnął przyłbicę. Kurzu się przy tym wzniósł tuman, któren wiatr zakręcił tak, że ziaren wiele do kinola maćkowego naleciało. I drapać niemiło poczęło. I fąfla z onego wytoczyło. A jak tu z fąflem toczyć walkę rycerską? Wyciągnął był zatem Wilczy Rycerz, jak to miał w zwyczaju, palec środkowy z zaciśniętej pięści, by onego fąfla z kinola przegonić. Ale gdy to ujrzał Geldryjczyk, uznał był, iż onym palcem środkowym do góry wzniesionym, co już naonczas w jego stronach za gest wielce obraźliwy uznawano, uczynił mu Maćko afront wyjątkowy. I choć szykował się by swym mieczem młynki wywijać kunsztowne, tak jak go najwięksi mistrzowie fechtunku wyuczyli, rozeźlony onym gestem szlachcica niegodnym, tak się rozezłościł okrutnie, że ruszył na Borka z impetem, ale zupełnie bez głowy – bardziej jak pachołek na krowę co w polu owies wyżera, niż jak dostojny rycerz na dzikiego Saracena Północy. Kiedy tak parł w rozpędzie z mieczem nad głową, niczym buhaj przez gza użądlony, Maćko – ledwie fąfla z nochala strąciwszy – zgrabnie, niczym na jakim dworskim balu, się odsunął i lewą w dłonią, w której miecz trzymał (bo przecie w nosie zwykł dłubać prawicą), ledwie co dźgnął Geldryjczyka w pachwinę, w miejsce zbroją nie chronione. Wrzasnął z bólu książę Wilhelm. I zakręcił się, by – kierując uwagę na ów paluch fąflem ozdobiony, a wciąż jeszcze do góry wzniesion – zadać jego właścicielowi cios śmiertelny. Nim to jednak uczynił, Maćko znów go w pachwinę końcem miecza kłuje, podziwiając zarazem onego fąla, co długim się okazał i złocistym, niczym włosy najpiękniejszej z dwórek na zamku szczecińskim. Wilhelm wciąż z mieczem ponad głową wzniesionym, znów pragnie ściąć łeb tego, co bezczelnie paluchem go zwodzi, lecz ten po raz kolejny kłuje go boleśnie w pachwinę, przez co biedny książę kręci się bezwiednie niby pacholę na karuzeli, co w dni odpustne pod katedrą w Veluve1 ustawiano. I kręcił się był najszlachetniejszy z Geldryjczyków w jakowymś skurczu szalonym owym końcem miecza borkowego napędzanym, co mu nie dawał nad ruchami swymi panować, kręcił się
pierwej płynnie, po czem z dreszczami niby w tańcu Świętego Wita1, by w końcu paść wyczerpany u stóp maćkowych, który dopiero wtenczas fąfla z palucha środkowego strząsnął, rzekłszy: „Dawnom takiego ślamuchy nie widział”. I do dziś się uczeni kronikarze zastanawiają, czy miał na myśli księcia Wilhelma, czy to co z nochala utoczył.
Teraz książę zgodził się zostać więźniem borkowym, ale kazał sobie obiecać, że kiedy okup zań właściwy dadzą, znów się w onych Winnikach zmierzą z Maćkiem, tym razem po rycersku, prawdziwie, bez żadnych sztuczek z paluchem do góry wzniesionym, ani środkowym, ani choćby i z tym najmnieszym. Dlatego też zostawili na miejscu, tam gdzie je w glebę wbili, swe kopie bojowe, zaklinając że dopiero ten, który drugiemu w pojedynku skórę złoi, będzie mógł swoją zabrać. Jednakoż, choć stosowny okup niedługo później złożono i odzyskał był książę geldryjski wolność, na próżno czekał Maćko na ziemi swej borkowej, by się pojawił Wilhelm w umówionym miejscu i podjął wyzwanie. Toteż i żadnej z dwóch kopii nikt z ziemi nie wyjął, tak że po latach obie korzenie w niej zapuściły. I wyrosły z nich dwa dostojne dęby, które lud nazwał „Geldryjczykami” – niewłaściwie, bo tylko jeden z nich od księcia geldryjskiego pochodził, drugi zaś przecie od samego Borka!