opowieść dziesiąta
O tym jak Leśne Licho, czyliż: Borek, skarby Maćka Borko za pomocą diabła Radowuty zmyślnie poukrywało.
Żyło by sobie one Leśne Licho, co je Borkiem nazwali, szczęśliwie pod Święciechowem i do końca świata, szkodząc niewiele, tyle co dla przyprawienia codzienności potrzeba: a to chłopu co po drzewo do lasu zajechał koło złamawszy, a to babie co po jagody przyszła, między te zwyczajne i parę wilczych, iście borkowych, podrzuciwszy, a to siostrzyczkom z pobliskiego zakonu w postaci niemiłej się pokazawszy – ot, zwyczajne Licha zabawy krotochlwilne. Ale gdzie tam! Dowiedział się Borek – jakieś ptaszki wędrowne mu widać wyśpiewały, że z nieprzebranych skarbów, jakie był – rycerzem zbójującym jeszcze będąc – z wielkim wysiłkiem rozbójniczym przez lata całe gromadził, zaczęto ponad miarę korzystać, wystawne uczty wydając, albo trwoniąc brzęczącą monetę na szmatki i statki.
„O! Niedoczekanie wasze, byście skarby moje roztrwonili jako te liście, co jesienną porą z drzew Bajkowego Lasu spadają!” – zawołało Licho Borek, co onegdaj rycerzem Borkiem było. I wszystkie skarby zabrać ze strzmielewskiego zamku, a poukrywać jak najlepiej, postanowiło. „Jednak jak to uczynić? – myślało borkowe Licho – Trzeba by w wielu miejscach ukrywać, a na to wiele dni zejdzie. A jak zacznę od jednej skrzyni, to wnet się zorientują i sami przede mną resztę skarbu schowają… Trzeba zatem od razu wszystko i od razu w wielu miejscach pochować”.
Szczęściem, w tejże samej chwili zobaczył powracający na Ziemię odwłok diabła Radowuty, który od czasu jak go Borko w czułe miejsce nochalowe słomką dźgnął, unosił się pomiędzy obłokami, niby wysuszony flak wołowy. Teraz jednak spadł na ziemię, a ledwie kopytami onej żyznej Radowszczyzny dotknął, powróciły mu siły diabelskie, a nawet i w dwójnasób się zdiablił. Toteż na widok Leśnego Licha, w którym wnet poznał rycerza, co mu fatalną dziurę w nosie wywiercił, zjeżył się niby osaczone wilczysko, ale mu wtedy ten co wilczym był rozbójnikiem tak prawi: „Śmierć mnie ze sobą nie wzięła, ale dla ciebie, szataniku radowski, duszę chętnię oddam”. „Ale bez żadnych podłych sztuczek!” – zastrzegł się Radowuta, co mądrze zwykł chuchać nawet i na zimne. „Wszystko stanie się uczciwie – odrzekł mu na to Borek – Jedyne zadanie, jakie masz za to wykonać, to ukryć skarby przeze mnie, kiedym jeszcze zbójcerzem był, zgromadzone. Ale musisz to zadanie wykonać jednej nocy, nim kur zapieje”. „Wiela tych skarbów?” – diabeł zapytuje. „Ano, po jednej skrzyni każdy z moich tęgich wojów dla mnie uskładał. I ja sam do tego kufer ciężki od złota dołożyłem”. „A ilu rozbójników tobie służyło?”- dopytuje Radowuta. „Czterdziestu mi starczyło, tak że czerdzieści i jeden worów musisz dobrze po całej mojej ziemi poukrywać – wedle spisu, który wnet dla ciebie sporządzę”. Podrapał się czart po głowie raz i drugi, tak jakby korale liczydła w niej przesuwał na lewo i prawo. A jak już sobie wszystko policzył, to mu wyszło, że do świtu z ukryciem skarbu borkowego powinien zdążyć. A zatem odrzekł, iż zgadza się na taki układ – co nalewką na prażonych żąłędziach przepili, do samego wieczora pieśni sprośne śpiewając. W tym też czasie Borek sporządził spis wszystkich miejsc, w których Radowuta miał poukrywać skarby przez lata całe przez Maćka gromadzone.
Gdy zaś miesiączek wychynął zza chmury, udali się nieśpiesznie do strzmieleckiego zamku, by tajnym wejściem, dostać się do lochów, w których czterdzieści ogromnych skrzyń wypchanych skarbami stało – szczęściem, ci co je roztrwonić chcieli, dopiero co zaczęli, więc roboty dla diabła było co niemiara. A jeszcze musiał Radowuta, na mocy tego, dopiero co spisanego cyrografu, za każdą skrzynię opróżnioną przynieść do zamku wór leśnego śmiecia. Sam nie wiedział dlaczego akurat śmiecia, lecz nie protestował, bo co to za robota dla Radowuty w drodze powrotnej trochę chrustu i szyszek pozbierać? Żadna! Toteż z ochotą opróżniło szatanisko pierwszą ze skrzyń, przeładowawszy skarby do ogromnego wora ze skóry wielkiego wołu uszytego, i pognało do pierwszego z miejsc wskazanych mu przez Leśne Licho.
Miejsc tych, jako się rzekło, czterdzieści i jeden było, tak że się diablisko ogromnie utrudziło, chowając zmyślnie i skrupulatnie skarby borkowe, i wracając z worem napchanym po brzegi leśnym barachłem. I choć one miejsca szczególne po całej Ziemi Borkowej były porozrzucane: a to gdzieś w okolicy Reska, a to za granicami Węgorzyna, Łobza, Radowa, a nawet i hen za Dobrą, a chować trzeba było one kosztowności z najwyższą starannością, bo gdybyż się tak nie stało, zaraz by o wszystkim jaki miejscowy puszczyk lub puchacz Borkowi doniósł, Radowuta – co się jak w ukropie zwijał – zmęczenia nie czuł, a jeno radość przeogromną z duszy złej ucapienia, bowiem okazało się, że doskonale w głowie mu liczydło policzyło: nim się pierwszy kur obudzi, on ostatnie skarby zakopie i jeszcze, przyklepując kopytami ono miejsce ukrycia, odtańczy szalony taniec szczęśliwego diabła.
Zaś onym miejscem ostatnim w spisie Borka okazało się to Wysiedle za Łobzem, znane z tego że wysiedlali tam do robót polnych co większych łapserdaków z Ziem Borkowych. By im za lenistwo odpłacić należycie i pozatruwać dalsze życie, nakazał był onegdaj rycerz Maćko sprowadzić z drugiego krańca Pomorza rządcę nadzwyczaj okrutnego, Kukurykiem zwanego. Ówże sławetny Kukuryk był wielkim miłośnikiem bobu – i tak się nim ogromnie obżerał, że po nocach spać z tego obżarstwa nie mógł: ledwie oko zmrużył, od razu się przed nim jakowyś tłusty Król Bobowy w koronie z liści bobkowych i z groźnym Bobikiem u boku pojawiał, i machając groźną lagą oplecioną pachnącym groszkiem, w te pędy go ze snu wypędzał, tak że zaraz też budził się srogi rządca z krzykiem tak przejmującym, że we wszystkich pobliskich chatach chłopi się na równe nogi zrywali. Nie mogąc zaś doczekać jutrzenki, wybiegał był Kukuryk przed swoją siedzibę, a że sam spać już nie mógł, to i innym nie pozwalał, tedy – wyręczając wioskowe koguty, jeszcze przed świtem rozdzierał się na całe gardło: „Kukuryku! Kukuryku!!! Wstawajta, leniuchy z Wysiedla, trza wam pańszczyznę odwalać. Kukuryku!”. O tym wszystkim Borek wiedział, wszak przecie będąc onegdaj panem onego Wysiedla, sam kazał Kukuryka - którego mu sam Eryk z Darłowa polecił – gdzieś spod Sianowa ściągnąć, by pilnym okiem spoglądał i bacikiem ostro smagał leniwych kmiotków.
Ale Radowuta o tym nie wiedział, bo przecież dopiero co na Ziemię Borkową powrócił. Tedy, gdy już bez wielkiego pośpiechu, w ciemnej jeszcze szarudze, nadleciał z worem wypchanym borkowymi skarbami nad Wysiedle, ledwie pod wielkim dębem dół na ich skrycie zaczął kopać, usłyszał głośne i upierdliwe „kukurrrrykuuu!!!”. Z wielkiego zatrwożenia wyskoczył diabeł do góry niczym jaki świerszcz, wypuszczając z łapska szpadel, zaś wór ze skarbami – przezornie do czarciego ogona uwiązany – ciężkim będąc niemożebnie, urwał był ów ogon. Toteż, kiedy usłyszał był Radowuta kolejne pianie koguta (był nim już właściwy kurak, wrzaskiem Kukuryka ze snu kurzego rozbudzony), jeno spod kopyt iskry wykrzesał, umykając co sił, ale bez wypielęgnowanego ogona.
W ten sposób – uznawszy że nie wypełnił umowy – upokorzony Radowuta nie zgłosił się po duszę Maćka, lecz skrył się w jakiejś dziurze pod Radowem i przez lata całe czekał aż mu ogon odrośnie. Zaś ci, którzy tak niefrasobliwie ze skarbów borkowych czerpać zamierzali, mocno się zafrasowali, gdy – otworzywszy każdą ze skrzyń – odkryli w nich: zamiast ciężkich monet – krążki wycięte z gałęzi, zamiast zaś klejnotów – szyszki i uschnięte jagody.
Natomiast skarb pozostawiony przez lękliwego diabła pod Wysiedlem przez całe wieki pozostał nie odkryty – aż do czasu, gdy uganiający się za zającami potomek Maćka: Henning z Borków, ujrzał był wystający z ziemi ogon, który pierwej wziął był za krowi. Jako że we wsi ostatnio przepadła bez wieści młoda jałóweczka, pomyślał był Henning, iże pewnie jaki podły chłop ją ukradkiem zarąbał, zakopawszy ostatki pod wielkim dębem. Jakże się zatem zdziwił ów Borko, gdy pociągnąwszy za ogon, miast resztek zwierzęcia wyciągnął ogromny wór pełen złota i kosztowności. Jałówka, nawiasem mówiąc, znalazła się w Świdwinie, lecz do drugiej bitwy o krowę1 – tym razem pomiędzy woma miastami leżącymi nad Regą – nie doszło, bo złodzieja przykładnie ukarano i sam burmistrz świdwiński odprowadził zwierzątko do majątku Borków. Zaś uczeni w piśmie, jak jeden mąż uznali, że ogon przynależny był diablemu zadkowi, toteż i skarb musi być przeklęty. No, chyba żeby go na zbożny cel przeznaczyć. Tedy całą familią Borkowie uradzili, by dla kościoła w Wysiedlu ufundować ołtarz – ale nie taki zwyczajny, a taki co najpiękniejszy będzie na całym Pomorzu. Co też i uczynili. I co dziś jeszcze łatwo sprawdzić można, odwiedzając ów skromny kościółek z naprawdę najcenniejszym i bez wątpienia najpiękniejszym na Pomorzu (i nie tylko) barokowym ołtarzem.
Tak zatem z czterdziestu i jeden skrzyń skarbów zgromadzonych przez Maćka Borko tylko tę jedną, pozostawioną przez Radowutę pod Wysiedlem, odnaleziono. Czterdzieści pozostałych czeka na swoich odkrywców. Aby je odnaleźć należy odwiedzić przynajmniej czterdzieści najpiękniejszych zakątków Ziemi Łobeskiej. Dotychczas żaden ze śmiałków worów napchanych złotem i klejnotami ni odnalazł, jednak – jeśli tylko wytrwale szukali, odwiedziwszy te miejsc czterdzieści (albo i więcej) – każdy orzekł, że mimo to skarb znalazł przecudnej urody. A skarbem tym: Ziemia Łobeska!
© 2024 - Kraina Poplątanych Dróg