Wedle legendy Maćko Borko przyczynił się walnie do klęski Krzyżaków pod Grunwaldem z tej oto przyczyny, że biorąc w niewolę rycerzy zachodnich zmierzających na pomoc Zakonowi ogromnie ich siłę militarną nadwerężył, boć ci zatrzymani na ziemi borkowej mieli być właśnie onym języczkiem u wagi, której szala ostatecznie się na stronę Królestwa Polski i Wielkiego Księstwa Litwy przechyliła. I choć prawdą są zasługi przeogromne Wilczego Rycerza w rozgromieniu złego Krzyżactwa, wszak inaczej to wszystko wyglądało. Nie mógł przecie Maćko aż tylu rycerzy na swojej ziemi wyłapać, by to mogło szalę przeważyć. A do tego też Roku Pańskiego 1400 i Pierwszego w Człuchowie zawarł był z Krzyżakami na lat dziesięć kolejnych uroczysty pokój, dzięki czemu ci dostarczali mu wciąż pożyczek, których im Rycerz Borkowy nigdy oddać nie zamiarował. Ale – choć tajnemu porozumieniu z Jagiełłą wciąż wierny – nie zrywał rozejmu z Zakonem, a nawet dla niepoznaki poszedł wraz z nimi Roku Pańskiego 1400 i 9-go na Wielkopolskę w wyprawie wszakże nic nie znaczącej. Nie mógł tedy rycerstwa z całej Europy prącego w stronę Malborka zaganiać jak stado baranów do swoich gościnnych lochów. Znalazł był jednak zmyślny Maćko inny sposób by zaszkodzić Krzyżakom, jeszcze bardziej skuteczny, a przy tym taki, że nikt mu winy żadnej i zerwania układów z Człuchowa zarzucić nie mógł…
Otóż, żył naonczas gdzieś w Skanii1 rycerz przesławny Antonius Block, będący najlepszym na całym świecie bożym szachistą, o którym mawiano, że dnia pewnego dał mata samej Śmierci, która go na pojedynek na 64 polach wyzwała. Dostojny Antonius w latach był już nieźle posunięty, zatem na polu bitewnym od miecza jego pożytek byłby niewielki, lecz umysł przy szachownicy należycie wyszlifowany dał mu sławę wyjątkowego stratega i taktyka, toteż każdy wódz chciałby go mieć u swego boku, gdyż gwarancją zwycięstwa był on prawie całkowitą. Takoż i Ulrich von Jungingen, ten nieszczęsny Maćka Borko równolatek, umyślił by ściągnąć przesławnego mistrza wojennego pomyślunku do stolicy krzyżackiej i z jego pomocą tak całą kampanię przeciw Jagielle przeprowadzić, jak i wienczącą ją – niby laur na głowie tryumfatora – walną bitwę. Mawiano, że łeb Antoniusa Blocka wart jest więcej niż tuzin najprzedniejszych hufców! Skusiwszy starego rycerza ze Skanii skrzynią bogactw, tudzież perspektywą rozrywki w postaci szachowych rozgrywek z przebywającymi już w Malborku pomniejszymi mistrzami sztuki szachowej, dosiągł by Wielki Mistrz pełnego sukcesu… gdyby mu – a właściwie zmierzającemu we wschodnią stronę Antoniusowi Blockowi – nie stanął na drodze zmyślny Rycerz Borkowy!
W ostatniej nieomalże chwili go capnął, gdy Antoniusowi niewiele mil już zostało do zamku krzyżackiego w Świdwinie, gdzie go z niepokojem oczekiwano. Na granicy swych włości, w Klępnicy, nad pięknym jeziorem, dogonił Maćko orszak mistrza Blocka i przedstawiwszy się jako pan tychże ziem, na których stanęli, w gościnę rycerza Antoniusa grzecznie zaprosił. Tenże pierwej odmawiał, tłumacząc się, iż go w świdwińskim zamku oczekują i nawet wysłali zeń umyślnego, by drogi nie zgubić. Lecz sprytny Maćko rzecze: „Wszak jednak nie odmówisz partyjki miejscowemu mistrzowi 64 pól, jakim właśnie ja jestem!” – co zdziwiło nieco jego własną kompanię, gdyż nigdy nie widzieli Borka w szachy grającego, a jeno niegdyś, dla rozrywki, siadł był do warcabów w jakiejś chacie włościańskiej, dostawszy tęgie lanie od brzdąca, co był synalkiem pewnego leśnika spod Łobza. Ale nic nie mówią, bo przecież wiadomo, że Rycerz Borkowy już w głowie plan sprytny ułożył. Antonius chciałby zaś wreszcie napotkać godnego nań przeciwnika, toteż zgodził się rozegrać partyjkę, tyle że – wymawiając się spowodowanym cieżką podróżą zmęczeniem – prosi, by przełożyć ją do dnia następnego. Co i w graj Rycerzowi Wilczemu! Tedy goszczą się w wygodnej chacie bartnika, nad malowniczym brzegiem jeziora Klępnicko, nie żałując sobie jadła, miodu, wina i ciekawych opowieści.
Gdy zaś znużony Antonius Block legł w łożu, woła Maćko bartnika, pytając go czy prawdą jest, że te przesławne pszczoły klępnickie w istocie są tak złe jak je w niedalekim Łobzie opisują. „Oj, panie! – rzecze bartnik (którego imienia historia nie zanotowała) – To tylko zawiść łobeskich patałachów, co prawdziwego roju utrzymać nie umieją i miód ich bywa kwaśnawy, takowe rodzi bajeczki, Pszczółki moje spokojne, a jedynie źlą się bardzo, gdy ktoś miód rozlewa, libo pyłek marnotrawi”. „Tak też i myślałem – rzecze Maćko i pomysł w głowie mu się rodzi – Każ zatem, bartniku, połowicy swojej skórzany kaftan obcego rycerza nasączyć. Ale pyłku pszczelego nie żałować, tak by się jutro twoje robotnice o wszystkim zwiedziały”.
Takoż i uczyniono. A kiedy, po sutym śniadaniu, siadano do szachownicy, rzekł był Borko, że zmierzą się nie w szachowym boju, a w warcaby, bo wszkże Skand na ziemi znalazł się ludzi prostych i właśnie w prostocie jest siła, nie zaś w udziwnionej komplikacji rodem z jakowejś Azji. A dla Antoniusa różnica niewielka, bo i w sztuce warcabnej nikt go jeszcze nie pokonał, choć wielu próbowało. Wdział tedy swój kaftan z dobrej lapońskiej skóry, bo chłodem porannym wciąż wiało i zasiadł do pojedynku, którego ceną był honor i złota sakiewka. A już po kilku ruchach przekonał się, iż ma do czynienia nie z żadnym mistrzem a zwykłym nowicjuszem. Postanowił mu tedy dać łupnia takiego, by Borko go na całe życie popamiętał. I tylko od upierdliwych pszczół musiał się wciąż opędzać, co nie wiedzieć czemu, zamiast koło licznego tu kwiecia, wokół niego się wciąż kręciły i kręciły… Wreszcie przyszedł czas bierek zbierania. Ujął był zatem mistrz Antonius kamień między palce i „pac” nim na szachownicę, zbijając kamień przeciwnika. A wtedy: „pac” go w łokieć – pszczoła rozeźlona ukąsiła. Rozciera bolące miejsce rycerz ze Skanii i myśli, że trzeba by jak najszybciej partyjkę zakończyć, bo w Klępnicy pszczoły atakują niezgorzej niż komary nad fińskimi jeziorami. Toteż drugim kamieniem – „pac, pac i pac!” – zbił ze stołu od razu trzy kamienie borkowe. A na to pszczoły wściekłe – „pac, pac i pac!” – po trzykroć go ukąsiły. Zwija się z bólu stary rycerz, lecz przecież partia jeszcze nie ukończona. Ostatnim wysiłkiem zbił kolejnych kilka kamieni Maćka, a za każdą zbitkę zaliczył ukłucie pszczelego żądła. Chce uciekać zza stołu, ale gospodarz ziemi borkowej woła: „Hola, rycerzu! Jeszcze moich kamieni trochę zostało! Dokończ albo poddaj grę!”.
Antonius, cały jadem pszczelim pokąsany, zmuszony był zostawić w Klępnicy i honor i wypchaną sakiewkę. Ledwo go na zamek w Świdwinie dowieźli, gdzie spuchnięty jak balon i zbolały wielce – bo pszczoły znad jeiora Klępnicko wyjątkowo silny jad w żądłach miały – kurował się miesiącami. I do Malborka już nie dotarł. Zaś gdy, powiadają ci co to widzieli, Wielki Mistrz Ulrich von Jungingen, konał na polu grunwaldzkim, ostatnimi słowy wyraził był gorzki żal: „Gdzieżeś ty, mistrzu Antoniusie?! Dlaczegoś nie przy mnie…?”.
Tak oto sprytem swoim Maćko Borko Krzyżakom klęskę przyniósł, nie złamawszy przy tym zawartej z nimi umowy… Zaś w pszczele warcaby, na pamiątkę tamtego wiekopomnego wydarzenia, do dnia dzisiejszego grywają nad brzegiem jeziora Klępnicko, przezornie jednak pszczółek miejscowych nie denerwując…