opowieść druga
O tym jak giermek Maćko z rodu Borkowego cesarza Karola IV wpędził w toń szaleństwa
Jak powszechnie wiadomo na zamku Dziewiczów w Dobrej Roku Pańskiego 1300 i 77-go odbył się przesławny zjazd władców z udziałem samego cesarza Karola IV Luksemburskiego1, zwanego Wackiem, który znany jest w historii świata z założenia Praskiego Uniwersytetu2, tudzież z wydania dokumentu bardzo ważnego, Złotą Bulą3 nazwanego. Legenda miejscowa głosi, iż ów czesko-niemiecki cysorz tak bardzo rozsmakował się w przepysznej kiełbasie doberskiej, że postanowił nie wracać już do rodzimej Pragi, wysyłając tam miast siebie jakiegoś sobowtóra-figuranta. Miał ci ów Karol jako Wacław – tak jak mu, po tradycji Przemyślidów, na chrzcie dano, osiąść w małej chatynce nad brzegiem Wielkiego Jeziora Doberskiego4, karpie zeń, sposobem morawskim, wielkie wyławiać – by one wymieniać po kursie cesarskim na pęta onej znanej na całą Europę kiełbasy. I obżerając się oną, tudzież piwo połczyńskie chłepcąc, lat miał dożyć stu z okładem. Jednak – choć w istocie miast cesarza do Pragi figurant powrócił – prawda zupełnie inaczej wyglądała…
Nim jednak o tychże najważniejszych wydarzeniach Roku Pańskiego 1300 i 77-go opowiemy, wypada wspomnieć o dwóch najważniejszych wydarzeniach Roku Pańskiego wcześniejszego, o których wszak kroniki, nie wiedzieć czemu nader rzadko wspominają… Otóż Roku onego 1300 i 76-go książę mazowiecki Janusz I stwierdził był, że już dłużej nie zdzierży zapachu przykrego po Warszawie się brzydko rozpełzającego, tedy nakazał był wznieść w te pędy łaźnię miejską, zastrzegając sobie wyłączne korzystanie z niej raz w tygodniu – dlatego też i zwano go w Europie z przekąsem Januszem I Przeczystym lubo Przesadnym. Drugie z najważniejszych wydarzeń onego Roku Pańskiego wydarzyło się w Księstwie Pomorskim, gdzie pięknego, rosłego i hardego młodzieńca Maćka z rodu Borków uczyniono giermkiem samego księcia szczecińskiego Bogusława VII. Mawiają, że kiedy książę wizytując Dziewiczów, ujrzał przebywającego tam syna Borkowego o tak pięknej postawie i spojrzeniu chmurnym, lecz nie durnym, zawołał był: „Ten ci mój!”. A że słowo księcia wtenczas jeszcze niemało ważyło, tedy został Maćko giermkiem jego.
Takoż onego przesławnego Roku Pańskiego, kiedy we wspaniałym zamku nad Dobrą rzeczką się wznoszącym, zjawiło się wielu władców znanych na całą Europę, tudzież i duchowieństwo przemądre, zjechał był ze swym dworem i cesarz Karol IV i pan na Szczecinie (a właściwie – jak niektóre księgi głoszą: półpanek, bo władzą musiał się dzielić z bratem swym Świętoborem I) Bogusław VII zwany Starym, choć naonczas ledwie dwadzieścia wiosen był on przekroczył. Jednak nie za owym młodym księciem z rodu Gryfitów inni władcy wzrokiem wodzili, lecz za towarzyszącym mu jeszcze młodszym chłystkiem o postawie strzelistej i spojrzeniu tudzież szlachetnym, co i hardym. „Któż ci on?” – wołaniem zapytał cesarz Karol urodą młodzieńca ledwie co opierzonego olśnion. „Ten ci mój!” – wołaniem odrzekł Bogusław wtenczas jeszcze wcale nie Stary. „Złota dam worek i kasztanów drugi, kasztanów jadalnych, co rosną na dziedzińcu zamku hradczańskiego, dorzucę – rzekł księciu cesarz tonem wielce przymilnym – jeśli mi Bogusiu onego giermka odstąpisz”. Mawiają że kasztanów smakoszem wyjątkowym był ów Bogusław Gryfita, tedy bez targów zbytnich prawicę w prawicę z cesarzem przybili, nawet się chmurnego Borka o zdanie nie zapytawszy. A sam dumny syn Borkowy pomyślał byn naonczas: „A takiego wam wała!”. Ale nikt przecie myśli usłyszeć nie potrafi… Zatem sporządzono dokument należyty o przejęciu przez cesarza książęcego giermka i wystarczyło go podbić oną drogocenną Bulą (bo mało kto wie dzisiaj, że Złotą Bulą Karola IV nazywano w latach tamtych nie tylko ów dokument przesławny przyjęty Roku Pańskiego 1300 i 56-go na wielkim sejmie stanowym w Norymbergi, lecz także i pieczęć z najlepszego kruszcu wybitą, którą ów foliał drogocenny podbito). Jako jednak że pieczyste i ona kiełbasa znakomita na wielkich stołach dębowych w największej sali zamku doberskiego stygły , tedy postanowiono przenieść akt podbicia umowy na dzień następny, bo przecie – jako rzekł sam cesarz – „Złota Bula nie do kiełbasy cebula i nikt jej do rana nie zeżre”.
Gdy zaś po sutej wieczerzy, przy której ta wierzynkowa wydała się dostojnemu Karolowi ledwie podwieczorkiem, napchano gęby znakomite całymi sążniami a nawet i milami doberskiej kiełbasy, zagryzając pieczystym z dziczyzny dopiero co ubitej w okolicznych borach i popijając połczynem, który pono lepszy był od węgrzyna, a nawet i najzacniejszego burgunda, ułożono się wreszcie do spoczynku, o dniu następnym wcale nie myśląc natenczas to do komnaty cesarza wkradł się bez trudu młodzieniec hardy, którym ów piękny Borko był, i niewiele szukawszy, znalazł pięknie błyszczącą kruszcem znamienitym pieczęć cesarską, czyliż oną Złotą Bulę. „A takiego wam wała!” – powtórzył swą myśl Maćko, tym razem szeptem złym, lecz cichutkim. I zamachnąwszy się ramieniem mocarnym, iście wilczym: borkowym, wyrzucił przez okno ów skarb cesarstwa, prosto w głębiny Wielkiego Jeziora Doberskiego, co od strony północnej aż pod same mury zamku naonczas podchodziło.
I oto kur zapiał co świt, i wstaje cesarz pan, i każe przynieść sobie dokumenta uzgodnione do podbicia Złotą Bulą. Takoż mu przynoszą wszystkie, a akt przejęcia giermka na samym wierzchu lśni pięknie cesarzowi. Tedy po sadle szlachetnym ręką władczą wodząc – by się onym sążniom kiełbasy doberskiej lepiej po kiszkach wędrowało, woła Karol: „Pięczęć mi dawać w te pędy! Gdzie moja Złota Bula?”. Służkowie pod łoże zaglądają, pode skrzynie i skóry niedźwiedzie gęsto komnatę zaściełające, jak w ukropie pieczęci cesarskiej szukają, nigdzie jej znaleźć nie mogąc. Zmarszczył tedy czoło okrutnie cesarz luksemburski i dalej ich łajać w języku to szwargocącym, to pepikowym. Na nic jednakże łajania smagające niczym bicze, a nawet i kopniaki z dostojnej stopy na podbicia służków jego – pieczęci jak nie było tak nie ma! I wtem spojrzał był władca cesarstwa narodu niemieckiego na lśniące wody Wielkiego Jeziora Doberskiego. A wtedy jakby z dna jego, niczym jaka gwiada zaranna, Złota Bula wspaniałym swym blaskiem błysnęła. I zrozumiał był Karol od razu gdzie ma jej szukać. Służków i już to przybyłych rycerzy z jego orszaku dostojnego rozgonił. I pobiegł był – tako jako dopiero co z łoża powstał: w przestronnej koszuli nocnej ledwie po krawędziach złotymi nitkami obszytej – pobiegł był ku Wielkiemu Jezioro Doberskiemu. I nim kto go ośmielił się zatrzymać, już się Karol w toni doberskiej zanurza, chcąc swą bezcenną pieczęć zeń wyłowić. Tedy ruszyli za nim ci co dobrze pływać umieli: i Kondrad von Watermann i Pawel Plotka z Wodnicy i nawet goszczący u cesarza słynny rycerz Tess z Loch Ness zwany Smokiem. Jednakoż Karol zanurzywszy się w ślad za błyszczącą złudną gwiazdką w toni jeziora, już się był nie wynurzył. I nawet truchła jego nie znaleziono…
Tedy figuranta pod niego podstawiono – co jednak fatalnie się na losach dynastii odbiło, a co czytający księgi łatwo sprawdzić mogą, bo choćby decyzja o ustanowieniu na stolcu władcy syna Karolowego – jeszcze za życia tego niby-cesarza fatalnym echem się po cesarstwie odbiła. Ale cóż miał czynić figurant, skoro tylko gębą i sylwetką Karola Luksemburskiego przypominał… Wtenczas też powstała legenda, że prawdziwy Karol żyje nad brzegiem Wielkiego Jeziora Doberskiego i miewa się dobrze, obżerając się suto smakowitą kiełbasą doberską. To jednak była legenda przez panów wymyślona, gdyż ludek ryby za przyzwoleniem wszechwładnych Dziewiczów z toni jeziora wyciągający, poznał był naonczas aż za dobrze onego złośliwego wodnika Wacka, co dopóty sieci rwał i ryby przeganiał, dopóki mu skrzyni kiełbasy doberskiej i antałka znamienitego połczyna w głębiny nie wrzucono. Wtenczas wynurzał znad fal uszczęśliwiony łeb – jako żywo ten sam, co na dukatach cesarskich był uwiecznion – i machając złotą pieczęcią, wołał „Diekuji mnohokrat!”. Był to chyba – jak stwierdzili poważni badacze stosunków wodnych – zapewne jedyny wodnik na ziemiach Pomorza Zachodniego, a może i całego pobrzeża Bałtyckiego. Kiedy zaś w XIX wieku osuszano Wielkie Jezioro Doberskie, przeniósł się najpierw na Czaplę Małą, później zaś na Dużą, która z każdym rokiem maleje i maleje – i choć mu miejscowi wędkarze tradycyjnie przynoszą pęta kiełbasy doberskiej i butelczyny piwa połczyńskiego – nie wiadomo czy niedługo nie spakuje do walizki Złotej Buli, wracając nad Wełtawę, gdzie wszak kiełbasa gorsza, lecz knedliczki smaczniejsze. Tedy jeśli chcecie zobaczyć w jednej osobie wodnika Wacka i cesarza Karola wybierzcie się Szlakiem Olbrzmów, a spieszcie się, bo z Dużej Czapli zostanie niebawem malutka kałuża…
Co zaś się z giermkiem, który czynem swym cesarza w głębiny wpędził i uczynił wodnikiem, stało? – zapytacie. Ano historia milczy w tej materii, lecz wszystkim wiadomo, że już Roku Pańskiego 1300 i 81-go Maćko został pasowany na rycerza. I to wcale nie na hradczańskim zamku…
© 2024 - Kraina Poplątanych Dróg